Każdego dnia czytamy Psalmy. A przynajmniej – dobrze, jeśli czytamy. ‚Szir szel jom’, to dosłownie ‚pieśń na dzień’. Pieśń – Psalm.
Ostatnio zamieściłam siedem Psalmów. To są Psalmy na kolejne dni tygodnia, zaczynając od niedzieli. Oczywiście to tylko takie minimum, bo jeszcze mamy Psalmy na modlitwę poranną, na modlitwę popołudniową, na nocny tikun i całą gromadę Psalmów na wieczór Szabatu i jeszcze większą na Dzień Szabatu. No i oczywiście dobrze jest przynajmniej raz w miesiącu na Szabat Mewarchim, czyli Szabat przypadający przed nowym miesiącem, przeczytać wszystkie 150 Psalmów i tak dalej, i tak dalej.
Dlaczego Psalmy są takie ważne? Dlaczego warto je czytać? Przede wszystkim pragnę zaznaczyć, że zawsze najlepiej sięgać do oryginału, a przynajmniej do jak najbardziej wiernych tłumaczeń. Przyznaję, że „błyskawice” wychodzą z mojej głowy, gdy widzę tłumaczenie, które w rzeczywistości jest jakąś tam fantazją tłumacza, który wstawia słowa, których nie ma w oryginale. Każde tłumaczenie jest niestety jakąś jednak interpretacją, ale dobrze, gdy przynajmniej próbują jak najwierniej oddać oryginalny tekst, a nie jakiś tam niby sens, czyli coś, co przyjął sobie tłumacz za słuszne w swojej subiektywnej interpretacji.
Zawsze jest najlepiej, jeśli obok tłumaczenia mamy tekst oryginalny i możemy się do niego odnosić. Obecnie po polsku jest niewiele dobrych, to znaczy wiernych oryginałowi tłumaczeń. Z tych aktualnie dostępnych chyba najwierniejszy pozostaje przekład Izaaka Cylkowa, choć nieco archaiczny i często budzący śmiech niezrozumienia. Czekam z niecierpliwością na przekład z Pardes Lauder, który podobno jakoś wkrótce ma się ukazać. Przekłady katolickie, chrześcijańskie – niestety – mają ogromną ilość przekłamań i dodatków „poetyckich” odautorskich, czyli od tłumacza. Jeśli widzę, że proste zdanie: „Bóg ustrzeże cię od wszelkiego zła”, jest przetłumaczone jako: „Bóg lecący na chmurze uratuje cię”, czy coś w tym stylu, to myślę sobie, jakie to straszne. Teraz pozostaje tylko zrobić sobie obrazek starszego pana na chmurze i modlić się do niego. Ojojoj! Chyba nie tędy droga.
We wstępie do Psalmów w przekładzie Cylkowa, które ukazało się nakładem Wydawnictwa Austeria, znajdujemy takie oto słowa:
„Szimusz Tehilim („Posługiwanie się Psalmami”), niewielki traktat uważany za dzieło raw Chaj Gaona (939-1038), przypisujący poszczególnym Psalmom skuteczność w różnych sytuacjach życiowych, uczy we wstępie: ‘Cała Tora składa się z Imion Boga i dlatego ma moc ratowania i chronienia w [różnych] przypadkach, […] zaś w większym jeszcze stopniu pięć Ksiąg Psalmów, zestawionych na podobieństwo Pięciu Ksiąg Tory, zawiera w sobie straszliwe i cudowne tajemnice, [przeznaczone do tego], by bronić i ratować człowieka od nieszczęść’.”
I trochę dalej czytamy jeszcze:
„Zgodnie z Szimusz Tehilim, każdy Psalm przeznaczony jest do odmawiania w innej sytuacji: jedne mają chronić przed nieszczęściem, inne wzmacniać dobre cechy charakteru, bądź sprzyjać powodzeniu.” Tehilim/Psalmy, wstęp.
Odczytywanie Psalmów jest potężnym narzędziem do tego, by zjednać sobie przychylność i miłosierdzie Boga, i Jego pomoc w różnych ważnych dla nas sprawach życiowych.
Istnieją też różne tradycje chasydzkie dotyczące odmawiania Psalmów.
„Chasydzki rabi Jechiel Meir Lifschitz z Gostynina był nazywany Der Tilim Jid (Żyd Psalmów), ponieważ nieustannie pouczał tych, którzy przychodzili do niego po radę i wsparcie, aby wczytywali się w Księgę Psalmów. Rabi Nachman z Bracławia ustanowił zwyczaj odmawiania tzw. Tikun haklali – modlitwy składającej się z Psalmów: 16., 32., 41., 42., 59., 77., 90., 105., 137. i 150. – zaręczając swoim uczniom, że odmawianie tych dziesięciu Psalmów każdego dnia, zapewnia duchowe uzdrowienie, sprowadza wewnętrzne oczyszczenie, radość oraz inne dobrodziejstwa, a ten, kto odmawia Tikun haklali, zostanie poprowadzony prawdziwą, przeznaczoną mu drogą, nie zaznając na niej przeszkód duchowych.” Tehilim/Psalmy, wstęp.
Jest taka zabawna opowieść chasydzka dotycząca Psalmów. Był pewien człowiek, któremu raz zabrakło pieniędzy na opłacenie dzierżawy. Zaniepokojony wielce, poszedł za namową żony, po pomoc do cadyka, do Lublina. Tak się jednak zdarzyło, że Widzący, wielki cadyk lubelski, akurat wyjechał. Ale mężczyzna ów za nic w świecie nie chciał w to uwierzyć. Twierdził, że kto jest rabbim, ten nigdy nie wyjeżdża. Poszukując wszędzie rabbiego, wszedł w końcu do bożnicy. I tak się zdarzyło, że późniejszy wielki cadyk Jud z Przysuchy, który wtedy był jeszcze uczniem Widzącego, siedział tam w talicie i z tefilin.
„’Kto w południe jest tak ubrany – pomyślał [ów mężczyzna, który przybył po pomoc] – może być tylko rabbim’. Podszedł do siedzącego, wręczył mu kartkę i okup i zaczął wykładać swoją sprawę. ‘Nie jestem rabbim’ – rzekł Jud. Kiedy arendarz to usłyszał, zemdlał – za wiele tego było dla jego strapionej duszy. Juda rozśmieszyło i zasmuciło zarazem osobliwe zdarzenie. Dodał otuchy leżącemu, podniósł go z ziemi i powiedział: ‘No dobrze. Skoro mówisz, że jestem rabbi, no to jestem rabbi’. ‘Rabbi – zapytał tamten i zaszlochał – co mam czynić?’ ‘Czy w tej opresji – zapytał Jud – odmawiałeś już psalmy?’ ‘Jakże nie miałbym ich odmówić, rabbi?’ – odpowiedział arendarz. ‘Ale czyś już odmówił psalmy nocą, gdy panuje cisza i nikt nie przeszkadza?’ ‘Co to, to nie, rabbi, jestem zbyt zmęczony całodzienną pracą i śpię’. ‘Kup sobie zatem – powiedział Jakub Icchak [Jud] – dużego koguta. Kiedy kur zapieje, wstań i odmów psalmy. Każde słowo niechaj płynie z głębi twojego serca, a modlitwa twoja nie będzie daremna’. Człowiek podziękował i odszedł. (…)
Następnego dnia, bardzo wczesnym rankiem, żydowskimi ulicami Lublina biegł jakiś człowiek. Poznano arendarza z wczorajszego dnia. ‘Gdzie jest rabbi?’ – krzyczał. ‘Rabbi wyjechał’ – rzekli ludzie. ‘Gdzie jest rabbi – pytał – z którym wczoraj rozmawiałem?’ ‘Co za rabbi?’ – pytali ludzie zdumieni. Ale człowiek nie mógł się już powstrzymać, musiał przekazać wiadomość, z jaką przybył. ‘Znalazłem skarb!’ – wołał. Dopiero po dobrej chwili był w stanie składnie opowiadać. Kiedy kogut zapiał, był bardzo zaspany. Po ciemku macał wokół siebie i uderzył przy tym tak mocno w jakieś miejsce na ścianie, że kamień wypadł, dłoń mężczyzny zagłębiła się w otwór i trafiła na niewielką metalową szkatułkę. Zapalił światło, wydobył skrzynkę, wyłamał wieczko i znalazł rulon srebrnych talarów, prawdopodobnie schowanych jeszcze przez dziadka podczas jakiejś wojny, w której starzec zginął, zanim zdołał przekazać tajemnicę synowi.” Buber, Gog i magog, Kronika chasydzka, s. 50-51.
Tak to nasze odmawianie Psalmów przybiera różne formy i przynosi różne owoce. Oczywiście Psalmy to nie amulet na bogactwo materialne, ale jeśli ta forma dobrobytu jest dla nas korzystna, to może się pojawić.
Ja też miałam pewną śmieszną, powiedzmy, że śmieszną, historię. Już po wielu dniach, godzinach ślęczenia nad Psalmami, złapał mnie jakiś psychiczny „dół”. W wielkiej boleści, utrapieniu duszy, zwróciłam się do Boga, jaki sens ma to całe czytanie Psalmów, skoro tylko przynosi mi smutek, zmęczenie, zniechęcenie i w ogóle różne takie mało przyjemne odczucia. I tak sobie to pytanie pozostało w zawieszeniu. I jakoś później położyłam się na chwilkę w kuchni, by sekundkę odpocząć. To miejsce w kuchni jest takim moim dziennym odpoczynkiem, czasem trwającym minutę, czasem pięć minut, czy dziesięć. Położyłam się zadowolona, opierając głowę i plecy na poduszkach i spojrzałam w górę. A tam wysoko nade mną wielki, czarny pająk. Zaznaczam, że nie lubię tych stworzeń, boję się ich i są dla mnie zawsze znakiem jakiegoś lęku. Powiedziałam: no pięknie. I to ma być „namiot Twojego pokoju”? (nawiązując do słów modlitwy: rozpostrzyj nad nami namiot swego pokoju), cudowny namiot pokoju, wielki, z czarnymi, rozłożystymi łapami. Pięknie. No nic, może jakoś później zejdzie niżej, to go dorwę – tak jakoś myślałam. Wstałam, robiłam jakieś tam różne rzeczy.
W nocy, już po kąpieli, gdy szłam już spać, zajrzałam jeszcze na chwilkę do kuchni, sprawdzić, czy wszystko „gra”. Miałam gasić światło i wyjść, ale spojrzałam na leżące przy oknie Psalmy i stwierdziłam, że wezmę je i jeszcze przed snem poczytam. Wyciągnęłam rękę po książkę i aż podskoczyłam. Tuż obok Psalmów siedział sobie, czy może stał, tamten właśnie wielki pająk. Naprawdę nie wiem, jak to się stało, że zszedł sobie po ścianie, tak ukosem i zatrzymał się właśnie przy Psalmach. Strach mnie ogarnął, ale co robić? W pobliżu było tekturowe pudełko z chusteczkami, więc przygniotłam go tym pudełkiem. Musiałam to zrobić. I co? Nawet jedna łapka nie drgnęła, nic, żadnego ruchu. Po prostu sterta kilkucentymetrowych patyków. To było dla mnie bardzo dziwne. Usłyszałam: czytaj dalej Psalmy, a to, co widzisz, to są twoje lęki, daję ci je, byś je zniszczyła. One są jedynie jak ta sterta patyczków.
Dziwne, tak dziwne. Cały czas, gdy o tym myślę, zastanawiam się, o co tu chodzi. W tamtych dniach jakoś nie czułam się najlepiej, spotykały mnie jakieś absurdalne zdarzenia, łącznie z tym, że nad ranem miałam sen, który po kilku dniach się spełnił.
A skoro niektóre Psalmy odmawiane są nawet przy odprawianiu egzorcyzmów, to z pewnością poprzez nie płynie do nas jakaś Boża Obecność, siła, ochrona, nawet, jeśli przez pewien czas wychodzą z nas nasze lęki, słabości, małości, frustracje, zgryzoty.
„Psalm powiada: ‘Dobrze bowiem jest śpiewać naszemu Bogu’. Rabbi Elimelech tak to wykładał: ‘Dobrze jest, kiedy człowiek sprawia, że Bóg w nim śpiewa’.” Buber, Opowieści chasydów, s. 167.
Baruch Haszem!
Ania Forystek