Miesiąc bez pisania. Ojojoj! Zdecydowanie za długa przerwa.
Postaram się mocno, by pisać przynajmniej raz w tygodniu.
Kolejne dni umykają, kolejne lata umykają. I tak całe życie.
Dlatego warto coś robić, coś, cokolwiek, co jakoś zaznacza punkty w naszym życiu; coś, co zostawia ślady, najlepiej takie ślady, którymi warto iść (myślę o tych, którzy idą za nami).
Może pisanie bloga jest takim maleńkim punkcikiem na ścieżce? Coś zostaje, co – mam nadzieję – warto przeczytać.
Jeden z moich profesorów, gdy jeszcze studiowałam, miał takie ulubione pytanie:
„Jaka jest rola światła w teatrze?”
A jedyną odpowiedzią, która go całkowicie zadowalała, było po prostu:
„Ogromna!”
I tu można by długo: „bo ….”
I taka też jest rola Światła w naszym życiu, w naszym prywatnym teatrze. I tylko od nas zależy, jaki będzie ten nasz teatr. A rozpiętość możliwości jest przeogromna w dzisiejszym zatłoczonym banalnością świecie.
Miałam to szczęście, że widziałam w Pontederze, czy raczej byłam świadkiem Akcji, czyli ostatniego dzieła Jerzego Grotowskiego. I przyznaję, że tylko taki teatr mnie interesuje. Coś, co jest prawdą, co nas prowadzi w górę i sprawia, że rozświetlamy się i stajemy się w największej prostocie, a jednocześnie w największej precyzji, totalnej obecności, stajemy się Całkowitością. Tylko taki teatr ma dla mnie sens i rację bytu, choć właściwie ten rodzaj teatru – jak niektórzy uważają – już jest wyjściem poza teatr. Czyli – analogicznie – nasze życie staje się jak gdyby wyjściem poza życie, poza te wszystkie sztuczne, marne, jałowe gierki naszej codzienności, płytkiej i nic nieznaczącej.
Odkąd pamiętam, zawsze ogromnie ważna była dla mnie muzyka. To znaczy muzyka była czymś, co potrafiło mnie najgłębiej dotknąć. Czy to śpiew, czy żywe instrumenty, czy choćby jakieś nagrania.
Pamiętam, jak podczas intensywnej pracy z pieśnią, weszłam w jakąś zupełnie inną przestrzeń. Nagle znalazłam się na łące. Byłam tam kilkuletnią dziewczynką. Za rękę trzymała mnie jakaś młoda kobieta. W niewielkiej odległości przed nami było wzgórze, a na nim śpiewały cztery rozświetlone anioły. Byłam nimi zachwycona. A ta młoda kobieta powiedziała, że możemy tam podejść, ale ja (ta dziewczynka) nie chciałam, bałam się. Skończyliśmy śpiew i to nagle przeniosło mnie z powrotem do sali, w której śpiewaliśmy. Wszystko stało się szare i smutne, a ja próbowałam jakoś tam wrócić, ale to już nie było możliwe.
Przyznaję, że do dziś nie wiem, co to było (śpiewaliśmy wtedy dość długo cały czas jedną pieśń, w cztery osoby, tworząc kwadrat). Tak czy inaczej wiem, że moc śpiewu i muzyki w ogóle, jest potężna. I jest potężnym narzędziem, które może pomóc nam w naszej Drodze do Światła. Wiele łez wypłynęło ze mnie podczas śpiewu, czy choćby tylko słuchając śpiewu. Często czułam, jak nagle przepływa przeze mnie coś jakby wiatr, może Ruach? Może. Ruach, z hebrajskiego, znaczy wiatr, ale też tchnienie, duch.
Na początku pierwszego dnia Stworzenia czytamy:
„Ruach Elohim merachefet al pnej hamajim”, czyli „Duch Boży unosił się nad powierzchnią wód”.
Głos często można odczuć jako rodzaj fali, która porusza nas, fizycznie dotyka. A jeśli tchnienie Boga, oddech Boga unosił się nad powierzchnią wód, to też bardzo możliwe, że te wody się poruszały. Jeśli nas coś porusza, to jednocześnie w jakiś sposób burzy nasz porządek, porusza głębiny naszej duszy, porusza struny naszej duszy, coś się w nas budzi i zaczyna czegoś od nas chcieć. Bóg stworzył Światło. Jeśli więc coś porusza się w nas, w naszej duszy, to też jest szansa, że obudzi się w nas Światło, dotknie nas Światło.
Słuchając muzyki, która porusza, głęboko porusza, czuję, jak moja dusza wzlatuje i niczym niebiański orzeł unosi się wysoko do Słońca. I rozpościera szeroko skrzydła i wielbi swego Stwórcę.
Pamiętam, gdy pierwszy raz usłyszałam, jak mój znajomy śpiewa taką starą modlitwę: „Ani maamin”. Wtedy całe moje ciało (i duszę) przeniknął wiatr, fale jakby powiewu przechodziły przeze mnie. Do dziś ta pieśń: „Trzynaście zasad wiary według Rambama”, jest dla mnie szczególna. Ponoć to właśnie śpiewali Żydzi, gdy szli na Zagładę.
Czasami piszę poezję, czy – ostatnimi laty – takie jakby utwory poetyckie. One właściwie same się piszą, ja tylko biorę długopis i zeszyt, czy komputer. I chciałabym tu, teraz zamieścić taki jeden, który napisał się przeze mnie jakieś chyba dwa lata temu, a który jakoś chyba współgra z tym, co tutaj, powyżej, napisałam (co napisało mi się).
***
na świętym rydwanie miłości zasiadasz, a wokół Ciebie iskry tańczące, a wokół Ciebie muzyka sfer, sekwencji liter i nut, a wokół Ciebie Święty Jedyny. Bo Ty Jesteś tam i tu, w górze i na dole, wewnątrz i na zewnątrz, w koronie i w korzeniu, i Ty Jesteś tym, co łączy i co rozdziela, by w kombinatoryce istnień harmonią spowijać Olam, HaOlam, LeOlam, Olamot. Nazwy, Słowa, myśli, tchnienia, Idee i Plany, i Tworzenie, i Działanie, Święty Rytm i Byt, Święta Nić, Święty Dym spalonych Ciał, których Dusze wołały Wierzę wiarą niezłomną, świętą, nieskalaną
mój Jedyny Święty Błogosławiony
Ani Maamin Beemuna Szlema Amen
Amen Mot We Chaim.
Tak… Taki utwór mi się napisał.
Uwielbiam niguny. Niguny, to takie pieśni bez słów, które właściwie są modlitwami. Jakiś czas temu przeczytałam, że nigun to coś więcej niż modlitwa. Bo modlitwa, taka tradycyjna, wypowiadana słowami, narzuca nam jakąś strukturę, w jakiś sposób już nas ogranicza. A nigun pozwala nam na to, by jakby stać się modlitwą, gdy cała nasza dusza śpiewa muzykę bez słów, gdy pozwalamy, by ona po prostu płynęła z nas. Niguny są naprawdę szczególne. Polecam wszystkim, którzy idą do Światła, którzy chcieliby przylgnąć do Stwórcy. A Bóg zna nasze dusze i wie, czego nam potrzeba, więc po cóż słowa?
Tak, tak, wiem, że słowa też są potrzebne, pomagają, ratują, podtrzymują, zwłaszcza wtedy, gdy jakoś nam nie do śpiewu. Psalmy to przecież też taka niebiańska trampolina.
Myślę, że muzykę stworzył Bóg właśnie po to, by nam pomóc, by te dylematy w rodzaju:
„Życie i śmierć składam przed tobą, dobro i zło, błogosławieństwo i przekleństwo…” nie były dla nas dylematami, lecz prostymi, właściwymi wyborami.
Jeśli na chwilę się zatrzymamy i pozwolimy, by muzyka dotknęła niebiańskich skrzydeł naszej duszy, to też będziemy wiedzieli, jaka muzyka jest tą niebiańską, czy rzeczywiście coś w nas zaczyna się wznosić, jakby wzlatywać pod sklepienie wód, czy tylko po prostu jest nam miło, czy – uchowaj Boże – jesteśmy super nakręceni, że najchętniej sięgamy po kolejne zniewalające nas, pozornie rozweselające, rozluźniające coś i pakujemy się w kolejną ciemną, gęstą przestrzeń naszego więzienia.
Życzę wszystkim dobrych wyborów.
Baruch Haszem!
Ania Forystek