Przeglądając gazetę z obrazami Jacka Malczewskiego, przeczytałam w nocie biograficznej, że zmarł on 8 października 1929 roku w Krakowie. Dziś mamy 13 października, jestem w Krakowie, a od kilku dni chodzi za mną taki mały tekst do napisania, który wiąże się w jakimś stopniu z jego obrazami.
Pewien obraz Malczewskiego, przedstawiający rozległy pejzaż i Anioła idącego samotnie pośród pól, przygrywającego sobie na fleciku, pojawia się przed moimi oczami – tymi wewnętrznymi oczami, czy może oczami wyobraźni, czy też oczami duszy – już od dawna. Dziś zaczęłam szukać tego obrazu i okazuje się, że właściwie nie ma dokładnie takiego obrazu, lecz jest kilka podobnych, z których moja psychika, czy raczej pamięć, stworzyła sobie jeden. I ten właśnie obraz bardzo często widzę.
Tyle, że we mnie ten obraz zawsze przywołuje obraz Szechiny, która wygnana, odrzucona, w łachmanach, wędruje samotnie, boso, pośród rozległych połaci łąk i pól.
Z kolei o Szechinie, najpiękniej mówił Święty Jud, uczeń Widzącego, wielkiego cadyka z Lublina. I tak przy okazji, Święty Jud zmarł właśnie jakoś w okresie Sukot, który mamy obecnie.
Święty Jud mówił:
„Oto mówicie stale o wygnaniu Szechiny, oto biadacie, że błądzi po obczyźnie, że strudzona pada, że leży na ziemi. I to nie pusta gadanina, naprawdę tak jest, można ją spotkać na polnej drodze świata. Ale co czynicie, gdy ją spotykacie? Czy wyciągacie do niej rękę? Czy pomagacie jej podnieść się z prochu ulicy?”
I dalej:
„Polna droga świata, to droga, którą wędrujemy wszyscy ku śmierci cielesnej. Miejsca zaś, gdzie spotykamy Szechinę, leżą tam, gdzie dobro jest zmieszane ze złem, bądź poza nami, bądź w nas. Cierpiąc mękę wygnania Szechina spogląda na nas, a jej spojrzenie błaga, byśmy oddzielili dobro. Gdyby nawet na światło dzienne wyjrzała choćby okruszyna czystego dobra, byłoby to dla niej pomocą. Ale my unikamy jej wzroku, bo „nie możemy”.”
A gdzie my jesteśmy? Czy choć czasem zastanawiamy się, jak podnieść tę wygnaną Obecność Boga i sprawić, by oczyszczona z brudów naszego życia, stała się częścią naszego świata? Czy chociaż czasem coś robimy, coś co nie jest tylko marną pogonią za łatwym zyskiem, chwilą rozkoszy, pustą radością i bylejakością ubraną w piękne szaty?
W czasie Sukot czytamy Księgę Koheleta. Tak jakoś połączyło się to w moim umyśle. Marność, ulotność. To, co jest najważniejsze, zwykle umyka. A może warto zatrzymać się na chwilę, spojrzeć na ten rozległy krajobraz w nas samych i zadać sobie to banalne, proste, wyśmiewane pytanie: dokąd idę?
Baruch Haszem!
Ania Forystek